Herod jest przykładem (oraz symbolem) człowieka, który żyje poza swoim wnętrzem. Zamknięty na Słowo, niezdolny do rozpoznania czasu nawiedzenia. Zajęty jedynie umacnianiem zewnętrznej struktury swojego kruchego i zagrożonego panowania. Niewątpliwie był człowiekiem, który stał wobec ówczesnych mu zagrożeń i problemów (okupacja rzymska). Jednak zewnętrzne problemy, nie zwalniają z wewnętrznej wędrówki oraz próby odpowiadania na epifanię Słowa. Chronienie i podtrzymywanie zewnętrznej struktury za cenę przemawiającego do nas Słowa, prowadzi prędzej czy później do fanatyzmu, za którym ścielą się trupy. Protektorat, który rozciągany jest nad strukturą, ostatecznie doprowadza do próby zamachu na Słowo. Zamachu, w którym umiera duchowe życie maluczkich, Słowo zaś zostaje wygnane na banicję.
Jeżeli ulegniemy herodowej pokusie ochrony zewnętrzności, niewątpliwie czeka nas duchowa rzeź nadprzyrodzonego życia tak wielu niemowląt Boga. Jeżeli nie podejmiemy drogi do wnętrza, to żadne struktury nas nie uratują. A jeśli jakaś część naszych braci i sióstr podążając za Słowem, udała się za Nim na emigrację do Egiptu, to niewątpliwe odpowiedzialność leży po naszej stronie (Eklesi), ponieważ podtrzymujemy struktury, które doprowadzają do duchowej śmierci wierzących. Wobec tego uciekają, ratując swoje nadprzyrodzone życie oraz relację ze Słowem. Bez proroczego zwrotu ku wnętrzu, bez kontemplacyjnej czułości oraz bez radykalnego zasłuchania się w Słowo, które objawia się w każdym czasie i pokoleniu, czeka nas jedynie życie pod okupacją tego lub innego Heroda.
Słowo przybyło do swojej własności, ale swoi Go nie przyjęli. Zbiegło więc na pustynię.