"Jezus powiedział do swoich apostołów: (...) Dzieci powstaną przeciwko rodzicom i o śmierć ich przyprawią"
Dopiero co wczoraj słuchaliśmy, że dzięki narodzeniu Słowa w ludzkim ciele, otrzymaliśmy możność stania się dziećmi Bożymi, czyli dziećmi Ojca. To nas najgłębiej określa w Kościele. To jest nasza tożsamość. Wszystkich w Kościele. I nie zależy to ani od wykształcenia, statusu społecznego, posiadanych funkcji i posług w Kościele.
Zmieszanie wiary z wpływami feudalno-politycznymi doprowadziło jednak do tego, że mamy wewnętrzne podziały na lepszych i gorszych. Ci, którzy nie mają święceń, długo postrzegani byli i nadal są jako poddani tych, którzy są "szczególnie" wybrani. Zrodziła się, jak pisał Yves Congar OP, religia przez pełnomocnictwo. Już nie ma równych w Kościele, nie ma tej samej godności, bo nagle okazuje się, że święcenia wprowadzają radykalną różnicę. No i poddany to nie ten sam co król i pan.
Św. Paweł niemalże do znudzenia powtarza, że pomiędzy uczniami Jezusa, świętymi, powołanymi nie ma istotnej różnicy. Wszyscy otrzymali tego samego Ducha. Wszyscy mogą otrzymać dary i charyzmaty. Wszystkim dane jest poznanie. Wszyscy są powołani Święcenia służą temu, aby te dary, posługi, charyzmaty i powołania się rozwinęły. Aby każdy uczeń szedł drogą duchową, aby był światłem dla świata przez swoje przeobrażone życie.

Klerykalizm wszystko to wypacza. W pewnym sensie odbiera niewyświęconym członkom Kościoła godność dziecka Bożego. Dopóki więc nie zaczniemy w Kościele traktować siebie jako równych, niewiele się zmieni. Równi nie oznacza, że tacy sami i niezależni od siebie. Tylko wtedy, gdy wyświęceni będą traktować wszystkich wierzących podmiotowo, jako równych sobie braci i siostry, jako tych, którzy otrzymali tego samego Ducha, którzy otrzymują od Niego charyzmaty, którzy zdolni są do głębokiej modlitwy, rozważania i poznania Słowa, którzy mają sumienie i mogą nauczyć się rozeznania, będzie możliwa istotna zmiana w duszpasterstwie i sposobie traktowania siebie nawzajem w Kościele. W Kościele, w którym wierni traktowani są jak społeczeństwo, jak poddani, jest to niemożliwe. Bo wtedy się wszystko uśrednia. Wtedy wszystkim reguluje wyłącznie prawodawca i prawo. Wtedy ktoś musi mówić innym, jak powinni żyć i za nich decydować. Król i poddany nie są równi. A w Kościele wierzący są równi, chociaż pełnią różne zadania, funkcje i posługi. Święcenia czy teologia nie sprawiają, że z automatu człowiek lepiej się będzie modlił niż ten, kto nie potrafi czytać i pisać. To Duch uzdalnia do modlitwy. A otrzymują go wszyscy niezależnie od statusu i wykształcenia.
Istnieje bowiem taki lęk mniej lub bardziej uświadomiony wśród duchownych (nie wszystkich rzecz jasna), że wzrost charyzmatów, postęp modlitwy, poznania i mądrości wśród wierzących świeckich mógłby zagrozić autorytetowi wyświęconych, straciliby posłuch. Ale ten strach jest głupi. Bo jedni drugich potrzebujemy w Kościele. Tak to Duch Święty wymyślił. To raczej strach przed utratą władzy i wpływu rozumianego po ludzku. Kościół zacznie mieć większy wpływ wtedy, gdy wszyscy poczują się uczniami, gdy charyzmaty będą kwitły, gdy wyświęceni będą wspierać tych, którzy mają różne dary i charyzmaty i na odwrót.
Dlaczego taki długi wstęp? Czytamy, że Jezus zwraca się do apostołów, że będą prześladowani. Ale kim są ci apostołowie? Myśl od razu biegnie do grona Dwunastu. Ale czy tak jest rzeczywiście? Jeśli dzieci mają powstać przeciw rodzicom, (zakładając, że ci rodzice są tymi prześladowanymi), to raczej nie chodzi o Dwunastu, lecz po prostu o każdego ucznia. Tymi apostołami są członkowie rodziny. W Kościele sklerykalizowanym i feudalnym apostołami są tylko niektórzy, wyświęceni. Apostoł to ten, który jest posłany. A posłany jest każdy uczeń. Każdy ma powołanie i misję. Oczywiście, w Kościele masowym bardzo trudno o taką samoświadomość wszystkich. Dlatego wprowadzono pewne minimum, w którym nie potrzeba ani nauki głębokiej modlitwy, ani formacji sumienia, ani rozeznania, ani poczucia misji. I ten Kościół powoli umiera. Bardzo powoli. Ale jednocześnie odradza się (bo nie rodzi) ten, w którym wszyscy są równi w godności i powołaniu. To jest Kościół bardziej wymagający dla wszystkich. I dlatego nie wszyscy chcą i będą chcieli takiego Kościoła.